niedziela, 6 stycznia 2013

33. Eh, ta niedziela.


Byłam wczoraj w kościele na 20. No kurwa, byłam w domu kilka minut przed 22. A później się dziwią, że nastolatkowie są porywani, no, ale trzeba zrobić spotkanie do bierzmowania o takiej godzinie…

Wczorajszy bilans:

- 120 kcal - kromka na śniadanie.

- 30 kcal - kawałek jabłka.

- 40 kcal - dwie wazy w szkole.

- 300 kcal - spagetti (Eee, wątpię żeby bez mięsa miało aż tyle…)

- 100 kcal - banan.

- 200 kcal - kromka.

- 400 kcal - czekolada. Tak, do cholery jasnej, czekolada. Jak? Dlaczego? Nawet nie pamiętam. Nie pamiętam niczego, kiedy ją jadłam. Ehh…

Razem: 1190

Boże, nigdy od rozpoczęcia diety nie zjadałam więcej niż 1.000 kcal! (No, może oprócz świąt.) Ughh..

Boże, gdyby nie ta czekolada… po prostu to za duża pokusa, gdy ją się dostanie. A gdy już było po wszystkim siedziałam w łazience i płakałam. Bo co miałam zrobić, głupia ja? Zwymiotować? Nie, nie chcę. Nie chce zacząć czegoś, co mogę nie skończyć.

Dzisiaj:

- 100 kcal - płatki.

Prawdopodobnie:

- 270 kcal - rosół.

- 70 kcal - jabłko.

- coś na kolację, nie przekraczając 150 kcal.

Razem: 590 kcal.

Byłoby dobrze.

Za sekundkę idę ćwiczyć. Chcę wytrzymać jak najdłużej. Musze spalić choć częściowo tą czekoladę.

Moja waga dalej się utrzymuje i stoi w miejscu…

Przenoszę bloga na blogspota <oklaski> Muszę tylko się tam jakoś ogarnąć. Pewnie będzie gotowa w poniedziałek, tak jak spis :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz